David i Georgia, czyli dwoje rozwiedzionych rodziców, którzy nie mogą się wzajemnie znieść, jadą na Bali po tym, jak ich córka Lily ogłasza, że planuje poślubić miejscowego wyspiarza, którego właśnie poznała na wakacjach. Postanawiają odłożyć na bok dzielące ich różnice i współpracować, aby powstrzymać zaplanowany ślub, wierząc, że dzięki temu Lily nie popełni strasznego błędu podobnego do ich własnego. Jednak w miarę kolejnych dni na wyspie ich wzajemna niechęć do siebie oraz przekonanie do słuszności ich planów, się zmieniają.
Pierre Schoendoerffer jest w kinie francuskim zdeklarowanym specjalistą od filmów wojennych. A właściwie nie od gatunku, a tematu. W "Dien Bien Phu" wszystko utrzymane jest w typowej dla Schoendoerffera poetyce: surowa rekonstrukcja dwóch miesięcy koszmarnej bitwy, wtłoczona w kompozycyjny schemat, który stanowi pomysł na film. Ów schemat to stałe przeplatanie się dwóch miejsc akcji: tyłów i frontu. Tyły to Hanoi: smętne popijawy w oficerskiej kantynie, palarnia opium, amerykański reporter (Donald Pleasence) węszący za sensacją, a nawet uroczysty koncert skrzypaczki, przybyłej wprost z Paryża. Film zaczyna się zresztą od próby akompaniującej jej orkiestry, z muzykami w nienagannych smokingach. Nadaje to całości charakter zamkniętej muzycznej struktury. Natomiast front to bezradność przebranych w mundury ludzkich marionetek, deszcz, przed którym nie ma się gdzie schować, ciała oblepione błotnistą mazią, trupy składane w ambulansach.
Mająca inne priorytety w życiu niż jej partner, Leah decyduje się zakończyć swój związek z Davem. Po rozstaniu w jej życiu pojawia się mężczyzna idealny. Przystojny, namiętny, opiekuńczy. Aż do chwili, gdy ujawnia się jego drugie oblicze.